myśli, wręcz głoszonym przez nią przeciwnych. Modyfikował je wprawdzie i ścierał z nich kanty ostre, ale się to na niewiele przydało.
W charakterze Olimpii było zresztą to, że chętniéj występowała zawsze z oppozycyą niż zgodą. Nawet gdy pozornie na jedno się godzili, wymykała się, posuwając daléj niż Zygmunt, aby na jednéj z nią linii nie stanął. Matka, któréj ten miły, kochany baron stał się bożyszczem, umiała tak kierować towarzystwem, gdy przybywał, aby z nim być jak najwięcéj na uboczu... Zygmunt zdawał się jéj do tego dopomagać, przyjaźń zawiązała się serdeczna, gorąca do zbytku ze strony pani, nadskakująca z jego.
Radca patrzał na to okiem człowieka, który rad jest bardzo, że mu ktoś żonę bawi i rozwesela. Olimpia patrzała obojętnie z wysokości na przybysza...
Żadne ludzkie oko postępu i rozwoju tych stosunków dobrze wyśledzić nie mogło... Zygmunt zachował w nich tak powolne stopniowanie, iż poufałość, do jakiéj doszedł, nie raziła... W całym też domu co żyło, oprócz starego gracyalisty Macieja, chmurno nań spoglądającego, było ujęte, przekupione, zyskane grzecznością, datkiem, uprzejmością jakąś lub niezbadanemi środkami... Sieci zarzucał rybak z dala, cicho, ale tak, aby mu się nic wymknąć nie mogło z saku.
W końcu pierwszego roku dzierżawy — trwało to niemniéj nad rok — doszedł do tego, iż pani zastraszona utraceniem takiego przyjaciela ostatniego, pierwszy raz podsunęła mu sama myśl starania się o Olimpię.
Zygmunt zakrzyknął:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.