Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zrób wybór, dodał ojciec: zaklinam cię, idź za mąż... Spróbuj innego życia, gdy to zdaje ci się ciężyć, a twój smutek moje zatruwa...
— Rozumiem, odezwała się powoli: idzie o to, abym poszła za pana Zygmunta.
— Wolałbym, ażebyś poszła za niego niż za kogo innego, nie taję...
— Ale dla czegoż mam tak koniecznie, pośpiesznie, za mąż wychodzić?
— Moje dziecko! proszę cię, policz lata! Straciłaś najpiękniejsze... w późniejszym wieku, mówię ci to z doświadczenia... szczęście jest trudne... Ja nie jestem wieczny. Matka twoja nie potrafi pokierować wyborem... ona sama często, mimo całego swojego rozumu i najlepszego serca, potrzebuje opieki. Daj mi odetchnąć... niech będę o twój los spokojny... Zygmunt jest człowiekiem statecznym, wytrawnym, ma wiele dobrych przymiotów, familia nienajgorsza... Zapewne, pod względem imienia, miałaś partye świetniejsze.. ale ty sto razy mi mówiłaś, że do tego nie przywiązujesz wagi.
— Najmniejszéj, odezwała się Olimpia. Lecz ojcze kochany, pozwól sobie powiedzieć, że ja nie, mam najmniejszéj ochoty iść za mąż.
— Przecięż to jest koléj nieuchronna... Musisz pójść w końcu, mówił radca. Z twoim charakterem klasztor się jeszcze mniéj godzi... Moje dziecko! zawołał: daj mi odetchnąć swobodnie, uczyń mnie szczęśliwym, niech ja cię widzę zamężną... weselszą, inną!
Smutnie spuściła głowę Olimpia.
— Mój dobry ojcze, rzekła z uśmiechem pełnym goryczy: zobaczysz mnie zamężną, jeśli to do twego