Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

— O mój Boże! wzruszona zawołała kobieta, padając na fotel: jak się to wszystko skończy!...
— Niech pani droga będzie spokojna i ufa mi, że lepiéj i łatwiéj pójdzie wszystko, niż się w téj chwili przedstawia. Widzi pani, że ja, cobym miał największe prawo do obawy, mam odwagę spojrzeć w przyszłość okiem pewném...
Schylił się jeszcze pan Zygmunt, całując czule podaną rękę, i chciał odchodzić. Matka poprowadziła go do ojca. Radca przyjął nowinę wzruszony, ścisnął dłoń Zygmunta, ale w téj chwili najpilniéj mu było widzieć Olimpię.
Pobiegł do niéj, pożegnawszy odjeżdżającego. Drzwi zastał zamknięte; dopiero na głos jego otworzyła mu córka... Stała z rozpuszczonemi ślicznemi włosy, spłakana, bolejąca; z po za łez uśmiech się dobył ze zbladłych warg drżących.
— Ojcze, rzekła: to ofiara dla ciebie!... Bądź spokojny, a nie miéj mi za złe, że stara, zwiędła, niedowierzająca niczemu i nikomu, popłaczę trochę... Było mi znośnie w rodzicielskim domu, było mi dobrze z wami... żal mi porzucić i ten kąt drogi, i to życie, do któregom nawykła... Wyście tak dobrzy byli dla mnie! matka... ty.. wszyscy. Jakże nie mam płakać?...
W kilka dni ojciec Zygmunta nadjechał zdyszany, rozpromieniony, a głupszy niż był kiedykolwiek w życiu...
Syn zobaczywszy go, zląkł się, bo był pewien, że ze zbytku szczęśliwości utnie mu jakiegoś bąka, wygada się, skompromituje siebie i jego. Pierwszego więc dnia, pomimo własnéj niecierpliwości, nie puścił ojca, dopóki go nie ostudził, nie przywiódł do opa-