miętania, nie postawił na żądanym stopniu temperatury... Szambelan dawał sobie mówić co chciał... chodził tylko po pokoju nieprzytomny, powtarzając:
— Ha! ha! mówili mi zawsze... głupi: otoż macie! otoż wasze rozumy tego nie dokazały co ja z moim poczciwym Zygmuntem!.. A co? a co? hę? W pokrewieństwie z pierwszemi domami, milionowa fortuna... należymy do arystokracyi... Jeżeli się doczekam wnuka, to go ożenię z kim zechcę... prosić się o niego będą Potoccy... Gdyby dziad twój żył, o mój Boże! coby to było za szczęście dla niego! Dam na mszę! na wotywę! To opieka bozka wyraźna nad domem naszym...
Paplał stary, upił się przy obiedzie, wyspał w fotelu, i monitowany cały wieczór, dopiero nazajutrz był gotów do Zabrzezia... W ganku już roztkliwił się szambelan, i witając radcę pocałował go w ramię, bił się w piersi, jak grzesznik odchodzący od konfessyonału...
Zygmunt go musiał w przechodzie do salonu strofować, i reszta tego dnia uroczystego przeszła dobrze... Wprawdzie Olimpii chciał się do nóg rzucić szambelan, dziękując za szczęście syna, ale go powstrzymano. Nastąpiły umowy o dzień ślubu, a że wyprawa była z dawna gotowa, i wszyscy życzyli sobie przyśpieszyć gody, a pan młody wedle zwyczaju nowego, mając zaraz siąść do wagonu z żoną, nie potrzebował wielkich przygotowań, dzień wyznaczono dość blizki. Olimpia napróżno odwlec go usiłowała...
Ze strony Dobińskich nie było ani mowy o żadnych układach co do interesów, co do posagu, ani wymagań. Sam radca wziął ich po obiedzie na cygarko do siebie i oświadczył, że projekt intercyzy jest na-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.