Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

zbliżała chwila stanowcza, Olimpia, pomimo najczulszych starań matki, zdawała się coraz bardziéj przerażoną tém małżeństwem, i dawszy ostatnie słowo, cofała się i zwlekała. Prawie nieodstępną była przy niéj matka, która niepokoiła się, zamiast rezygnacyi widząc w niéj coraz większą rozpacz, niemal dochodzącą do gwałtownych wybuchów. Gdy w salonach zabawiało się wesoło zebrane towarzystwo, a szambelan szczęśliwy, ożywiony, prawił i opowiadał o swych podróżach do stolicy i stosunkach z najwyżéj położonemi osobami; gdy radca (który o usposobieniu córki, ukrywaném przez matkę, mało co wiedział, z pogodną twarzą grał rolę szczęśliwego ojca i uprzejmego gospodarza; gdy pan młody usiłował promienieć szczęściem, chociaż mimo chłodu swego upokorzony był i gniewny, w pokojach Olimpii odgrywała się jedna z tych tragedyj domowych, które, jak tajemna choroba we wnętrznościach człowieka, najsilniejszy organizm zniszczyć mogą.
W zaniedbanym stroju, blada, na przemiany gniewna, smutna, zrozpaczona, płacząca, chodziła Olimpia godzinami, aż do znużenia, lub padała nieruchoma na kanapę, i milcząca jak posąg, bez ruchu, z oczyma wlepionemi bezmyślnie, siedziała nie odpowiadając na pytania, nie dając znaku życia...
Nadszedł naznaczony dzień ślubu... Olimpia była chora — odłożono go do następnego dnia, ale jeszcze nie czuła się na siłach... Matka nalegała... Wieczorem o zmroku, znalazły się sam na sam przeciw sobie, obiedwie przejęte, zmęczone i gniewne... Radczyni postanowiła rozmówić się stanowczo. Odkładane to wesele czyniło jak najgorsze wrażenie. Zygmunt zaklinał, aby temu koniec położyć.