Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

Kilkaset zaledwie kroków dzieliło kościołek od pałacu. Ścieżka wiodąca do niego, wysłana suknem, zarzucona była kwiatami... poszli więc państwo młodzi, depcąc te symbole nietrwałości szczęścia ludzkiego, uśmiechające się chwilę przed zgonem. Dziedzińce pełne były sług, dworu, włościan, ciekawych z miasteczka i sąsiednich wiosek.
Patrząc na tę piękną parę, iluż to stojących z dala zazdrościło Zygmuntowi jego doli! jak ona zdawała się świetną i szczęśliwą! I niejedno serce niewieście zabiło na widok pięknego młodzieńca, który z taką swobodą, z takim wdziękiem kroczył uśmiechając się do bogdanki... Jeden stary Maciej w rogu domu, przytulony do muru, zakryty chustką, płakał, łkał i jęczał... Któżby się dziwił osłabłemu staruszkowi?...
Towarzystwo było wyborowe: ludzie stanowiskami poważni, majętni, pięknych imion — kilka pań, śmietanka wielkopolska — kilka panien pięknych, jak tylko Polki być umieją, pięknych tak, że się nikt nie dziwi (nawet Niemcy), że my wszyscy z rozumami i sercami naszemi ciśniemy się pod ich pantofelki, bo pod niemi raj — a na ostatku kilku młodych ludzi, kuzynów, powinowatych, sąsiadów... Pomiędzy nimi na herbacie był hr. Just, który sobie przypisywał, że kochanego Zygmunta tak świetnie i szczęśliwie ożenił.
Był on w okolicy ceniony przez młodzież i uważany za wyrocznię w sporcie, w zabawach, przy stolikach gry i w wielu innych ważnych życia kawalerskiego stosunkach... Sumienie jednak wyznać każe, iż ci panowie, którzy wszyscy prawie z kolei zabiegali napróżno drogę pannie Olimpii, z pewném podziwieniem