Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

widzieli, iż ich ubiegł wprawdzie wielce utalentowany, ale ani nazwiskiem, ani majątkiem, ani nawet wykształceniem i dowcipem, ani też powierzchownością równać się im niemogący, biedny przybłęda z za kordonu...
— Wiesz co Kaziu, cichuteńko mówił jeden z kawalerów, który się szczerze i długo kochał w Olimpii: niech mi się stanie co chce, jeśli rozumiem jak ten człowiek doszedł do tego szczęścia!..
Kazio przysunął się do ucha pierwszego i szepnął:
— Jeśli się to może nazywać szczęściem...
— Ale czegoż ty chcesz?.. piękna jak anioł, bogata i imię znakomite!..
— Starałem się i ja o nią, ale przyznam ci się, żem lżéj odetchnął, gdy mi odmówiła...
Drugi się rozśmiał:
Bonne mine à mauvais jeu! Ils sont trop verts?
— Nie, rodzice mnie popychali... ale ile razy uśmiechnęła mi się tym uśmiechem... jakże ci go nazwę? wdowim, chłodnym, szyderskim... dreszcze chodziły po mnie.
— Prawda, że Olimpia strasznie królewską ma postać, a jeśli pójdzie po mamie, trudną będzie do przyswojenia... ale małżeństwo... ale miłość...
— Dziwaczna, to prawda, mówił Kazio. Słyszałeś pewnie, bo któż o tém nie wiedział, że grała niegdyś na fortepianie jak Liszt... że była namiętnie muzykalną... potém nagle... nie tknęła już fortepianu, nie cierpiała muzyki... i Erarda u nich otworzyć nie było można?...
— Mówią, że jéj doktorowie zakazali!
Kazio ruszył ramionami niedowierzająco...