— Jest w tém wszystkiém, przysiągłbym, jakaś tajemnica, szepnął ledwie dosłyszanym głosem. Przypatrz się jéj, to heroina romansu...
— A wiesz, że mama liczy jéj lat trzydzieści.
— Bardzo być może...
— Zygmunt przy niéj na młokosa wygląda, choć żył i przeżył wiele...
— Ha! ha! cóż na to powie Adela! zaśmiał się jeden z nich....
— Jaka Adela? spytał drugi.
— Jak to! nie wiesz? Ten człowiek w czepku się rodził, by wszelkiego szczęścia kosztował. Wystaw sobie, że najśliczniejsza z solowych tancerek, gwiazda warszawskiego baletu, kochała się w nim do szaleństwa. Nie on w niéj, bo w tém nie byłoby nic tak szczególnego, ale ona w nim... Płaciła za niego długi... Chciała się truć, gdy ją zdradzał, i gdyby nie matka, kobieta rozsądna... Mówią, że teraz jeszcze, gdy go zobaczy, w mdłości wpada...
Młodzi panowie poszeptali po cichu, rozśmieli się i zamilkli.
W kołach żeńskich, między starszemi paniami, z pod wachlarzów wyrywały się też uwagi różne...
— Proszęż cię, moja prezesowo, mówiła stara kobiecina: przypatrz się téj naszéj nieszczęśliwéj gospodyni... co się to z jéj malowaną twarzą zrobiło!.. Gdyby ją kto choć przestrzegł... Gorąco i łzy macierzyńskie mappy jéj porysowały... okropna. Ale po co udaje młodą, kiedy o rok starsza odemnie!
— Widzisz, jaka ta Olimpia piękna?
— Ale blada aż strach... boję się, by nie zemdlała...
— Czy też oni się kochają? wrzuciła trzecia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.