od dzieciństwa, z którą tyle lat cierpiała razem, rzuciła zawiniątko z rąk i padła jéj do kolan... Nic nie mówiąc, zrozumiały się... Szafrańskiéj żal było biednéj Olimpii... Obawiała się Zygmunta i przyszłości... Stara sługa, dziś siwa już i złamana, niegdyś żywa, zwinna i zalotna, miała wiele bardzo dobrych stron i wad niemało; za ostatnie płaciło jéj serce dla państwa, których kochała szczerze... Zresztą nie trzeba tam było szukać ani logiki w postępowaniu, ani wytrwałości i pomiarkowania w charakterze.
Olimpia widząc ją płaczącą, otarła oczy chustką.
— Moja staruszko, rzekła cicho: płakać już nie czas lub jeszcze nie pora... trzeba walczyć z nieprzyjacielem... Do drogi gotowe wszystko, nie prawdaż?..
— A! moja droga pani, gotowe! gotowe... ale ja... ale mnie... ale starą Szafrańską musicie wziąć, ja od tego nie odstąpię. Mówiłam już ze starszą panią... Starsza pani żąda, żebym z nią została... a ja muszę jechać. Wielka rzecz: on dla pani znajdzie sługę szpiega, zdrajcę, nieprzyjaciołkę... wam trzeba mieć choć w słudze sprzymierzeńca... któż to wie co wypaść może? Ja muszę jechać... nie prawdaż?..
— Ale, moja Szafrańska, jeżeli matka...
— Pani powiesz, że chcesz mnie mieć z sobą, i po wszystkiém... takiego dnia jak dzisiejszy nic się nie odmawia. Przynajmniéj jedną mieć będziesz duszę, na którą rachować możesz...
Patrzała jéj w oczy... Olimpia cicho szepnęła:
— Mów z matką, powiedz jéj, że ja tego żądam... dobrze...
— Jak mi Bóg miły, nie myślcie, żebym to ja czyniła z trzpiotowstwa, aby się po świecie pokręcić... na to już siwe mam włosy!.. Wolałabym za piecem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.