Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

Pociąg, który miał zabrać z sobą państwa młodych, odchodził ze stacyi po północy. Dwie mile drogi dzieliły Zabrzezie od miasteczka, do którego przodem już wyprawiono kufry i ludzi dla zajęcia osobnego coupé pierwszéj klassy... Zygmunt miał czas przestrzedz, ażeby biletów daléj niż do Berlina nie brano...
Przed stacyami przygotowywały się już powozy, pochodnie, które konni masztalerze nieść mieli, i wszystko co było potrzebne do drogi. Szambelan jednak nie odstąpił od cukrowéj kolacyi, która z herbatą razem w sali na dole miała być podana. Zaiste zuchwalstwem było chcieć walczyć z panem radcą o wystawne przyjęcie, ale sprowadzono massy cukrów z Paryża, łakoci i win, i elegancyą najświeższą starano się przepych zastąpić... Wprzódy jednak, nim na dole ostatnie miano wychylić kielichy szampana i musujących burgundów, Olimpia poszła się przebrać do podróży, któréj w stroju ślubnym odbywać nie mogła. Matka w obawie, aby się strojem jakim nie zdradziła, pobiegła za nią. Potrzeba było próśb, zaklęć i modłów, aby ją skłonić do trochę staranniejszego ubrania... Milcząca, zmęczona dała się wreszcie przebrać, nie wiedząc prawie co kładła na siebie.
Ostatni raz rzucając okiem łzawém na te pokoiki swe, w których tyle lat przebolała, do których ścian przyległy jéj dumania, myśli i sny gorączkowe, Olimpia rozpłakała się... serce jéj zamknięte dla matki od dawna otworzyło się... Nagle rzuciła się jéj na szyję, łkając i jęcząc:
— Matko moja! zawołała: chciałaś dla mnie szczęścia wedle świata, wedle pospolitego ludzi