pojęcia o niém, przebaczam ci... aleś mnie pchnęła na męki!...
— Olimpio! uspokój się na Boga!... ten człowiek...
— O! ja go znam teraz, tego człowieka, który cię złudzić potrafił, przerwała córka. Ja go znam lepiéj niż wy wszyscy... Stało się... matko kochana! bądź moim obrońcą; jeżeli w tém życiu głowa mi się zawróci, jeśli oszaleję... nie potępiaj mnie!... Ciemna przyszłość, ja jéj rozeznać nie mogę, ja za nic nie ręczę, ja za siebie nie ręczę...
— Olimpko droga! Olimpko!.. Ten człowiek przysiągł uroczyście, że będzie dla ciebie najwyrozumialszym, pierwszym twym sługą. On cię kocha... dodała ciszéj.
Śmiech dziki, przerażający powitał te wyrazy.
— On mnie kocha! ach!... on mnie kocha!... ale ja go nienawidzę! Byłam skazana na milczenie, on mnie skazuje na kłamstwo! Jego żoną! on mnie będzie mieć prawo nazywać żoną!?
I rzuciła się znowu matce na szyję.
— Nie prawdaż? jestem szaloną? przebacz mi! o! przebacz mi... nie chcę ciebie obwiniać, nie chcę przypominać, lecz któż winien, że Olimpia jest wdową?... Byłam dzieckiem... żyć mi kazałaś w atmosferze parnéj, która serce rozkołysała. Sądziłam wówczas, że miłość nie jest wymysłem, że ona rzeczywistością i celem... że to nie poetów szyderstwo, ale boże przeznaczenie... Zapomnijmy, matko moja, i tyś biedna... i ciebie życie zawiodło sto razy, i ty nie byłaś szczęśliwą...
Już w podwórzu słychać było klaskanie z batów, gdy obie spłakane, matka i córka, otarłszy łzy z powiek, schodzić zaczęły, gdzie już tylko na nie czeka-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.