— Proszę pani powiedzieć, że wychodzę na miasto... rzekł nakładając rękawiczki.
Na to służąca nie odpowiedziała nic, ale wyraz jéj twarzy zdawał się mówić: „Z panem Bogiem! nic nas to nie obchodzi.”
Szafrańska zatrzymała się, dopóki go nie zobaczyła na dole, i weszła nazad do pokoju, na klucz drzwi zamykając za sobą.
Olimpia siedziała w oknie na pół rozebrana, Szafrańska gotowała dla niéj herbatę. Miała w ręku jakąś książkę w podróży jeszcze rozpoczętą, ale jéj nie czytała; oczy błądziły po pięknym krajobrazie... Blada jéj piękna twarz, od czasu wyjazdu z Zabrzezia i owego ślubnego wieczoru, wymizerniała jeszcze. Oczy opasywała ciemna jakaś jakby plama, usta zbielały, policzki zapadły, głęboki smutek i znużenie malowały się w rysach. Nie mogła się skarżyć na Zygmunta, lecz sama jego nieodstępna przytomność jéj ciężyła. Mówili do siebie tylko tyle, ile konieczność wymagała. W bardzo wielu wypadkach Olimpia za pośredniczkę używała Szafrańskiéj, która przenosiła wolę pani i zgodzenie się posłusznego małżonka. Dotąd bowiem grzeczny i posłuszny nie sprzeciwiał się w niczém, nabijał jak najmniéj, milczał i starał się dać o sobie zapomnieć. A jednak ile razy oko Olimpii choć przypadkiem padło na niego, odwracała się z obrzydzeniem i wstrętem i jakby jakąś obawą. Sama nie przemówiła do niego ani razu; grzeczne posługi przyjmowała w milczeniu, unikając o ile możności wywołania ich i nastręczenia sposobności zbliżenia się. Zaraz w Berlinie prosiła o osobne mieszkanie. Zygmunt przyszedł na rozmowę, lecz znalazłszy ją milczącą upornie i odmawiającą odpo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.