Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/122

Ta strona została skorygowana.

— Czysto literackiej natury — odparł poważnie Paczoski — i westchnął.
— Opowiedz że nam pan to, dodała pani Serafina, mnie wszystkie literackie kwestye obchodzą.
Skłonił się z uszanowaniem Paczoski.
— Zdaje mi się — rzekł — iż wielkiego doznam zawodu — nie jest to chwila pomyślna dla literackich płodów. Muszę się przyznać iż — chociaż słabym moim niedowierzając siłom — choć zuchwale nader — porwałem się na olbrzymie dzieło idąc za radą Owidiusza — Sed quid tentare nocebit? — Być może iż to, com dwudziestoletnią pracą dokonał, arcydziełem nie jest — zawsze jednak epopea w kilkudziesięciu pieśniach nie jest rzeczą powszednią...
Westchnął i pot otarł z czoła...
— Omyliłem się, sądząc iż ten owoc sumiennej pracy, na świat wydać potrafię. Cały dzień spędziłem, biegając od jednego do drugiego bibliopoli. — To są barbarzyńcy i lichwiarze.
Pani Serafina uśmiechnęła się; Paczoski, coraz się rozgrzewając, mówił dalej.
— Żądania moje były nader skromne, gdybym noce bezsenne i mozoły policzył, ale to są rzeczy, których nikczemne złoto opłacić nie potrafi. — Położyłem cenę nizką.
— Cóżeś pan żądał? — zapytała Lusia...
— Miałem prawo wymagać jakie sto tysięcy, co najmniej, rzekł najbardziej seryo Paczoski — ale wiedziałem w jakich żyjemy czasach, żądałem tylko dwadzieścia... i — śmieli mi się w oczy, wyszedłem oburzony.