Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/133

Ta strona została skorygowana.

Micio był oburzony. — To nauka — rzekł — ażeby na przyszłość był ostrożniejszym, i zwolna, choćby z ofiarą i smutkiem, choćby miała posądzać o niewdzięczność, dla jej spokoju się usunąć.
Powziąwszy to postanowienie, uspokojony o zapłatę długów, Mieczysław otworzył książki i począł czytać, ale myśli tyle wtrącało się pomiędzy książkę a czytającego, iż wkrótce, zropaczywszy aby się to na co zdać mogło, rzucił daremną pracę.
Gdy zrana wszedł do pokoiku Lusi, już jej, pomimo godziny wczesnej, nie znalazł; Orchowska porządkowała, mówiąc pacierze.
— Gdzież siostra?
Poszła raniusieńko do kościoła i pewno nie wróci rychło — bo się na mszy rannej spotka z panią Serafiną, to ją niezawodnie do siebie zaciągnie — jak to prawie codzień bywa. Ja nawet kawy nie gotuję.
Micio pomyślał żeby na przyszłość trochę Lusię od zbyt częstego bywania tego u Serafiny odciągnąć — i wyszedł do Borucha. Ten czekał już na niego w sklepie i wyszedł z nim razem do drugiej izby. O pieniądze nie mówili długo, Boruch miał wielkie zaufanie w szczęśliwą gwiazdę medyka, uśmiechał się dając mu co żądał, prosił tylko aby z sobą zawsze robili interesa.
Mieczysław wziąwszy pieniądze pobiegł, się rozpłacić co rychlej i lżej jakoś odetchnął... Nadchodziła godzina kliniki, musiał na nią pospieszać... Lusia w istocie wedle przepowiedni Orchowskiej zastała w kościele Serafinę i dała się jej pociągnąć na kawę... Tyle zawsze miały z sobą do mówienia...