Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/142

Ta strona została skorygowana.

— Siostra moja... mówił Mieczysław... jest jeszcze tak młodą — przytem tak pragnęłaby jeszcze zostać kilka lat swobodną, iż ja w jej imieniu zmuszony jestem... panu profesorowi oświadczyć...
— A! a! przerwał Varius — to dosyć — to dosyć! — dosyć. — Dziękuję za rychłą decyzyą, a! a! to dobrze! bardzo dobrze. — Upadam do nóg...
To mówiąc, odszedł od biura, pióro ciągle trzymając w ręku i powtarzając: — upadam do nóg, prowadził do drzwi Mieczysława, powiódł go kłaniając się przez przedpokój, skłonił się jeszcze raz przesadzenie nizko... otworzył mu drzwi z wielką grzecznością i natychmiast je zamknął zanim, ale z takim trzaskiem i gwałtownością, iż dom zatrząsł się cały.
Kontrast między tą grzecznością pożegnania, niezmienioną twarzą i owem buchnięciem drzwiami, miał w sobie cóś przerażającego, jak milcząca groźba. Mieczysław drgnął mimowolnie, i powoli ze spuszczoną głową, zszedł ze wschodów.
Lusię zastał w domu nad książką... ale zadumaną.
— Wszystko skończone, odezwał się — powracam od profesora Variusa.
— Cóżeś bo zrobił! zawołała Ludwika.
— To com był powinien, — podziękowałem mu i odmówiłem.
— Odmówiłeś?!
— Stanowczo...
Zamilkli oboje. — Wszystko było skończone.
Lusia może odetchnęła swobodniej — ale na twarzy jej widać było jakby żal, że ofiarą życia brata ra-