Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/155

Ta strona została skorygowana.

— Ależ dlaczego do jutra? — spytał ironicznie a boleśnie Mieczysław — chyba po roku...
— Ja mam przeczucie... to się zmieni, zobaczysz... ludzie chwilowo dają się unieść namiętności, lecz sumienie się odzywa... niesprawiedliwość oburzy...
Pomimo łagodzeń siostry i jej próśb, Mieczysław nie wstał z kanapki, zamilkł i pozostał w osłupieniu... Znużony tylko później pochylił się i ołowianym snem zasnął do rana.
Sen to był ciężki i gorączkowy razem, z którego się przebudzić nie mógł, a który go męczył... tak, że gdy wreszcie dzień biały rozwarł mu powieki, uczuł się zmęczonym, jak po chorobie, i musiał zawołać Orchowskiej, ażeby mu przyniosła posiłek jaki, któryby życie wyczerpane pchnął nanowo... Zapytana Orchowska o Lusię, odpowiedziała pocichu, że panienka długo w nocy modliła się i płakała, że zrana bardzo wyszła z książką i dotąd nie powróciła.
Mieczysław sądził że poszła do kościoła, a potem, jak zwykle, dała się uprowadzić pani Serafinie... ale inaczej się stało.
Lusia w istocie pobiegła na mszę ranną, wysłuchała jej, klęcząc, z zapałem, wstała ośmielona, odżywiona, i szybkim krokiem skierowała się wprost ku murom uniwersyteckim. Była godzina ósma rano, gdy zadzwoniła do mieszkania profesora Variusa.
Uczony już był przy swem biurku, gdyż życie prowadził nadzwyczaj regularne, a wczorajsze chwilowe wzburzenie nie było zdolne zachwiać zwykłym dnia programem. Służący siedzący w przedpokoju, sądząc że kobieta nieznajoma przyszła po radę lekar-