Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/179

Ta strona została skorygowana.

narożnej. W tym krągłym o grubych murach gabinecie, którego okna w kilkołokciowym murze z siedzeniami, dozwalały się ze stolikiem umieścić tak, by z książki oko mogło odrazu pójść spocząć na jeziorze, Mieczysław mógł wyobrażać się średniowiecznym jakimś alchemikiem. Tło było jakby z obrazu holenderskiego wyjęte. Nawet szyby w ołów oprawne i zielone firanki zsuwane, i ławy i stół, staroświecko wyglądały. Lusia miała mieszkanie nowożytniejsze na dole pałacu przy Serafinie, hrabia na piętrze, a kilka pokojów zachowano dla niespodziewanych gości, o których mowy nie było umyślnie, chociaż pani Burzymowa odpisała, że sama z córką przyjedzie.
Życie to na wsi nie było wcale do miejskiego podobne, ciche, swobodne i uspakajające Biegano po ogrodzie, pływano po jeziorze ogromnym batem, który stał zawsze w pogotowiu, podwieczorki zastawiano w długiej galeryi drewnianej u brzegu wody, okrytej bluszczami i dzikiem winem. W salonie był wyborny fortepian, w jednej z baszt znajdowała się biblioteka nie nowa, ale z wielkiem staraniem dobrana. Słowem, było to życie na którem łatwo się zepsuć można. Mieczysław odzywał się też czasami, że się nie godzi ludziom pokazywać raju, gdy w nim zamieszkać im niewolno. Raz pani Serafina zcicha dorzuciła: — trzeba chcieć tylko, ale tego nikt nie słyszał.
Trafiają się w życiu człowieka takie znikome jakby marzenia szczęścia, ale mu je zatruwa wiecznie ta myśl, że niema w życiu nic trwałego, że ten obraz wiecznie zmienny, gdyby skamieniał, jużby nie miał wdzięku, że prawem żywota jest nieustanna metamor-