Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/186

Ta strona została skorygowana.

Drugi dzień upłynął podobnie; wieczorem Mieczysław cicho oświadczył gospodyni, że musi ją nazajutrz pożegnać i na dni kilka, dla bardzo pilnej sprawy, odjechać.
Serafina niezmiernie była zdziwioną, pomieszaną, i widocznie nie kontenta, chwyciła go za rękę, usiłując wybadać, bo się musiała czegoś przykrego domyślać. Mieczysław zaręczył tylko, że rzecz jest dla niego ważna, lecz wcale nie groźna, i unikając badania, śpiesznie się oddalił.
Rozeszli się wszyscy i Lusia żegnała się z Serafiną, gdy ta ją do swego pokoju zaprosiła na chwilę.
— Powiedz mi — rzekła — co się to twemu bratu stało? dlaczego odjeżdża? Nic nam wprzódy nie mówił o tem... Wiesz ty co?
— Ja? nic a nic nie wiem. Micio mówił mi tylko ogólnie, że pojechać musi.
— Ale jak ci się zdaje? co to być może? — nalegała Serafina.
— Coś chyba mniej ważnego, jakiś interes studencki... inaczej nie krył-by się przedemną... Mogę się tem poszczycić, że mam całe jego zaufanie, mówi mi wszystko... To rzecz małej wagi.
— Tem bardziej więc powinien-by ci ją zwierzyć?
— Anim się go dopytywała — rzekła Lusia — pewną jednak jestem, że to nic ważnego...
Serafina uspokojona tem, widząc uśmiech na twarzy siostry i zupełną pewność jej, przestała wypytywać, a jednak chciała-by była bardzo odgadnąć tę tajemnicę, zdało się jej, że już Mieczysław nie powinien był mieć dla niej żadnych...