Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/19

Ta strona została skorygowana.

— Ja się tem już zająłem — rzekł przybyły, zajeżdżałem do księdza na probostwo i zamówiłem go. Trudno znowu na przepychy się zdobywać, ale przystojny pogrzeb będzie dziś. — Cóż ja będę mu stypy wyprawiał za to że z nami żyć nie chciał? Z sąsiedztwa kto łaskaw przyjedzie, przecież wiedzą że nie żyje. Ot i po wszystkiem. Ale tu — dodał — nawet widzę kawy nie dostać? hę?
Zasztukał w okno na Orchowską. Staruszka weszła.
— Powiedzże mi asani, czy choć kawy nam dać nie możesz? hę?
Stara westchnęła ręce, łamiąc.
— A gdzieżby u nas kawa być mogła? szepnęła, dawnośmy jej nie kosztowali. Dobrze gdyby dla dzieci był klejek i dostać można jajko jakie, lub mleka trochę.
Mężczyzna głową pokiwał, patrząc na rodzeństwo.
— Tu nie ma innej rady — zawołał — tylko pójść się pomodlić u katafalku, a potem jechać do miasteczka i tam czekać pogrzebu. Gdy wszystko będzie gotowe, ksiądz nam da znać. — Moja asani — jakże się nazywasz?
— Orchowska — do usług...
— A tak, p. Orchowska — rozumie pani, po pogrzebie z dziećmi proszę do nas do miasteczka, tam się coś postanowi.
To mówiąc, mężczyzna pośpiesznym krokiem, jakby się co prędzej chciał zbyć przykrego obowiązku, posunął się ku dworowi. Za nim milcząc poszły obie panie. Wszyscy uklękli na chwilę u tapczana,