Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/208

Ta strona została skorygowana.

Adolfina zaczęła się śmiać, chodząc żywo po pokoju.
— Jaki kochany pan jesteś zabawny. Ja szczęśliwa? któż to panu powiedział?
— Ale pani zasługujesz na to, by być i będziesz szczęśliwą...
Très joli! uśmiechając się, rzekła Adolfina. Z jakich to rozmówek pan wyjąłeś?
Mieczysław się zmieszał.
— Gotów się jeszcze pogniewać — przerwała, i struć mi ostatnie dwa dni. — No! dosyć tego, bądźmy tak sobie dziećmi jakeśmy, byli gdyś z Nowego Babina do nas w czasie wakacyi przyjeżdżał. Grajmy w wolanta!
Mieczysław spojrzał na nią zdziwiony.
— Prawda? rzekła, że to niespodziewane moje szczęście uczyniło mnie śmieszną — ale to rzecz wiadoma, że szczęście głowę zawraca. I ze mną się to stało... Sam pan powiadasz, że muszę, że powinnam być szczęśliwą, otóż upiłam się tem szczęściem.
Poszła kończąc te słowa do okna, a w tejże chwili powróciła prezesowa. Adolfina zwróciła się ku niej z twarzą znowu niby wesołą a wypieczonym rumieńcem błyszczącą.
— Co robimy dziś, mamo? zawołała — pana Mieczysława ani na chwilę nie puszczam do nocy — je z nami, chodzi z nami, jest z nami w teatrze... musi nam dziś służyć i jutro.
— Ale my musiemy jeździć po sklepach.
— Więc on z nami może jechać do sklepów. Przyjaciel stary... a ja idę za mąż, powinien mi z ca-