Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/210

Ta strona została skorygowana.

z łóżka. Życie niebardzo mu było cenne, więc choć czuł w sobie choroby zaród, nie wahał się sił dobyć sztucznym sposobem, byle módz wyjść i jeszcze raz ją zobaczyć. Nienawykły do mocnego napoju, Mieczysław zszedł do sklepiku, wziął u Borucha butelkę rumu i na pół z wodą wypił, mimo wstrętu, całą szklankę. Na chwilę go to podtrzymywało, uczuł się silniejszym, ubrał się — i wyszedł.
Musiał być jednak zmienionym na twarzy, gdyż Prezesowa, spotykając go w progu, zawołała. — Pan jesteś chory! pan wyglądasz okropnie. Siadaj pan. Co panu jest?
— Nic — tak... trochę mi niedobrze, odparł Mieczysław.
Ledwie głos jego posłyszawszy, Adolfina wybiegła — spojrzała i przestraszyła się także.
— Chory pan jesteś?
— Ale nie, coś — tak — przemijającego, nie potrzeba zważać na to, z uśmiechem rzekł Mieczysław, przyszedłem paniom służyć.
W milczeniu zaczęła mu się przypatrywać prezesówna, serce jej zgadło może coś — chciało przypisać chorobę uczuciu — lecz przypomnienie Serafiny, zapewnienie Lusi o uczuciu brata dla niej, myśl tę odpędziło. Adolfina siadła przy nim.
— Pan wiesz, rzekła cicho, jakby sama do siebie — to dziś mój dzień ostatni, a popsułeś mi go tą chorobą! Jak to można chorować... bez mojego pozwolenia?
Mieczysław zwrócił się ku niej smutnie.
— Uczyniłem, rzekł, co tylko było można, aby stanąć tu na służbę — zdrowym. Czułem się nie dobrze