Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/220

Ta strona została skorygowana.

niczem krwią zimną, pokazywał im siedlisko choroby tam, gdzie je odgadnąć umiał. Stanąwszy u łoża Mieczysława, patrzył nań długo, wziął rękę... badał oddech, dotknął głowy, siadł wreszcie przy nim... i nie mówiąc słowa, zdawał się wnikać w niego. Kobiety śledziły każdy ruch, każde brwi jego i ust drgnienie, usiłując wyczytać z nich wyrok jaki wyda. Po półgodzinnem milczeniu wstał wreszcie, nakazał ciszę, i spokój, i powolnie, zadumany wyszedł, wiodąc za sobą Serafinę i Lusię. Nie śmiały go spytać nawet. Spojrzał na zapłakaną siostrę.
— Uspokój się pani — rzekł — jest-to gorączka, ale wcale nie tak niebezpiecznej natury, jak kolega osądził. Za życie ręczę... trzeba tylko spoczynku i pilności... nic nie grozi... przepiszemy co potrzeba, zabawię do wieczora i zapewniam panie że pan Mieczysław jeszcze po wakacyach, nie straciwszy czasu, do nauk swych będzie mógł powrócić.
Lusia o mało mu się nie rzuciła do nóg. Dr. Varius się uśmiechnął uradowany.
— Bardzo jestem szczęśliwy — dodał — iż panią mogę uspokoić i ten strach, którym ją niepotrzebnie nabawiono, odwrócić.
Spojrzeniem czułem zmieszał nieco Lusię. Pani Serafina dziękowała mu gorąco, serdecznie. Spojrzał na nią, zdawał się badać wyraz twarzy, ukłonił się, nie powiedział nic, lecz zachmurzył się nieco.
Do wieczora nie zmieniło się nic, a pod wieczór nie pogorszyło, co było już dobrym znakiem. Dr. Varius swą chłodną wesołością i dowcipem dodawał serca. Kolega z chustkę zaoctowaną uspokoił się też i dowodził, że od razu nie był pewnym tyfoidalnej go-