Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/233

Ta strona została skorygowana.

szego, a stosunek ich się nie zmieniał. Mieczysław był zawsze bojaźliwym i trwożnym.
Tak rok upłynął — panna Adolfina wyszła już była od kilku miesięcy za Dramińskiego, Micio w cichości to odbolał. Lusia czytała mu to z twarzy, gniewała się na przyjaciółkę, ale milczała. — Serafina mu to nagrodzi, mówiła — ona go kocha i on ją kochać musi. O tem jednak ani z Serafiną, ani z bratem nie mówiła nigdy, pomagając obojgu a zdając się nic nie wiedzieć i nie rozumieć.
Roczne egzamina poszły Mieczysławowi wybornie, lecz pozostawał jeszcze ten nieszczęśliwy rok ostatni, który Lusia chciałaby była przedłużyć dla siebie a skrócić dla brata. Profesor Varius znać także niecierpliwił się oczekiwaniem. Któż wie i Serafina może spodziewała się że Mieczysław niezależny, swobodny, prędzej się odezwać potrafi. Wedle przepisów, Mieczysław powinien był chodzić jeszcze na klinikę i kursa dodatkowe, lecz bywały przykłady, iż uczniów odznaczających się do ostatnich egzaminów przed terminem dopuszczano.
Nikomu na myśl nie przyszło o to się starać, chociaż zyskanie roku stanowiło wiele w tem ciężkiem życiu akademika.
Raz, gdy Lusia była u przyjaciółki i obie jakoś siedziały chmurne przy oknie, zamyślone, nieumiejąc weselszej myśli znaleźć ni słowa, w progu ukazał się Micio, ale tak rozpromieniony, wesół, tak widocznie ożywiony czemś niezwyczajnem, iż Lusia na widok jego nabrała też uśmiechu i skoczyła ku niemu z zapytaniem.
— O cudo! Micio wygląda na szczęśliwego!