Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/327

Ta strona została skorygowana.

z duszami, a dłonie ciągną dłonie... Popatrzyła nań z uśmiechem ironicznym.
— Jestem bez serca i bez miłosierdzia... ale dziś, dziś mam prawo. Najlepsza przyjaciółka moja odbiera mi najlepszego przyjaciela.
— Ten pani zostanie wiernym...
— Nie wiem... Ona dziś taka piękna, i tak kocha, a ja tak straszna i tak dzisiaj zła jestem. Ale dość, przerwała — dość — bądź zdrów, stary druhu, ja Dramińskiego zawiozę do domu, bo się tu uduszę.
Zakręciła się i spojrzała.
— A! nie, szepnęła — mój dobry Dramiński nie pójdzie bez wieczerzy, gdzieżbym go miała tak tyranizować.
I w tłumie nic już widać, nic słychać nie było, tylko czasem suchy uśmiech Adolfiny — westchnienie połknięte Lusi, oddech przyśpieszony Serafiny, której oczy niespokojne szukały wszędzie i goniły Mieczysława.
Wieczerza była wspaniała — a że męzkie towarzystwo przemagało, i pod koniec stało się bardzo wesołem — kobiety znikały jedne po drugiej. Lusia uciekła do swego pokoju i zamknęła się w nim modlić; Adolfina, porzuciwszy Dramińskiego, który tego nie spostrzegł, wysunęła się pocichu... Serafina w ostatku, napróżno szukając Mieczysława, odjechała sama, zamyślona lecz szczęśliwa...
Mieczysław zjawił się znowu na sali, ale z tak dziwną, zmienioną, przestraszoną twarzą — tak roztargniony i chmurny, że dr. Varius musiał go winem trzeźwić i poił, dopóki jeszcze dziwniejszej, szatań-