Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/39

Ta strona została skorygowana.

demu się Bóg dał urodzić w rodzie, w której ona już jest spadkowa — ale ty miałeś i masz szczęśliwy instynkt i nabrałeś tyle, ile ci do życia potrzeba, ogłady i przyzwoitości.
— Ale bo ty dobra jesteś — rzekł rozczulony Babiński, całując żonę w rękę — ja wiem że ja tobie wszystko winienem...
W duszy mając także to przekonanie, jejmość nic już nie odpowiedziała, dodała tylko:
— Mieczysława należy oddać do szkół — będzie to trochę kosztowało, ale cóż robić, lepiej grosza stracić, niż dopuścić niebezpieczny wpływ na dziecko...
— Ale zapewne, kochasiu — rzekł posłuszny mąż — ale zapewne.
— Pan Piotr też obiecywał że się coś do utrzymania ich przyłoży... ja z niego wyciągnę...
— Pan Piotr! — rozśmiał się, ręką w powietrzu kreśląc figurę zagadkową Babiński — pan Piotr...
— Co się tyczy Lusi... ta nam nie zawadzi...
— Ale ładne dziecko... miłe dziecko kochasiu — rzekł mąż — niech sobie będzie, niech się chowa.
— No, ładna ona nie jest i miła, nie powiem — przerwała żona — kwaśna jak braciszek. Sądzę nawet, że gdy wyrośnie, zbrzydnie, bo to tam ta chłopska krew zawsze jeszcze jest.
— Powiadaliście przecie, że matka jej pięknością swą waszego brata obałamuciła — dorzucił Babiński.
— A! jaka tam była piękność! jaka to była piękność — wyrwała się żywo jejmość — gminna, ordynaryjna, żadnych rysów... tylko tyle że to było młode,