Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/417

Ta strona została skorygowana.

pospolitych ludzi. Wszyscy trzej, jak gdyby nie szło im o bój i życie ludzkie, byli w humorach najpiękniejszych, śmieli się, dowcipkowali, nucili i nawykli do podobnych spraw, brali się do pojedynku jakby do śniadania — z wesołością i apetytem. Szczególniej sam bohater hr. Buller odznaczał się sarkastyczną wielomównością, która głośne obudzała śmiechy jego towarzyszów. Rozmawiali wszystkiemi językami świata naprzemiany, zdając się niemi władać z równą łatwością i wprawą. Pierwsi oni obrali miejsce na wybrzeżu lasku, gdzie mały obryw gliniasty zwieszał się po nad strumieniem.
Maleńka łączka zielona pomiędzy brzozami i jodłami, okryta wyszczypaną przez owce trawką, prawie równa, otoczona kilką pieńkami ściętych drzewek — doskonale się nadawała do walki. Miała rozmiary wymagane, trawa nie była zbyt ślizką... słońce nie wglądało w oczy, ludzie niedyskretni zajrzeć nie mogli także — a na wypadek nieopodal stała gospoda i pomoc znaleść było można. Strzały nawet nie powinny były ściągnąć ciekawych, gdyż do celu nieraz się tu wprawiano. Już miejsce obranem było i odmierzona odległość, gdy nadszedł Mieczysław, Martynian, Dramiński i strapiony Paczoski, wzięty dla posługi, gdyby jej kto potrzebował. Mieczysław, choć wcale strzelać nie umiał, zupełnie był spokojny, Martynian także milczący lecz gniewny się zdawał. Dramiński wrzał, udając umiarkowanie, Paczoski śmiertelnie szedł blady i jakby sam gotów na rusztowanie. Mówili do siebie pocichu; a powaga tej garstki dziwnie odbijała od rozochocenia, od płochości towarzyszów Buller’a — chociaż w panu hrabi ten nastrój