Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/432

Ta strona została skorygowana.

dy. Dla p. Serafiny wleczenie wiekuiste tego nierozkutego łańcucha wydawało się nieznośnem; chciała być wolną, całkiem wolną. Trzeba się więc było porozumieć, zgodzić, i rozstając na wieki — odpuścić sobie winy.
Zdawało się jej, że powinni widzieć się jeszcze — dla niej to spotkanie żadnem nie groziło niebezpieczeństwem. — Siadła więc i po wielu daleko może zręczniej ułożonych raptularzach, nakreśliła kilka wyrazów.
— „Proszę pana Mieczysława, dla pomówienia i ułożenia się ostatecznego, koniecznie widzieć się ze mną.“
Kartka już była podpisaną gdy wyraz „ostateczny“ ją uderzył — zdarła raz jeszcze, napisała znowu, zachmurzyła się i zawołała Jeremiasza, który u niej służył od lat kilkunastu.
— Proszę cię pójdź do starej Orchowskiej i powiedz jej odemnie ażeby poprosiła mego męża, jak tylko powróci, by się co najrychlej widział ze mną. Nie wychodzę z domu, będę czekała.
Jeremiasz z tem poselstwem poufnem poszedł niezwłocznie na Franciszkańską ulicę. We drzwiach spotkał Orchowską, powtórzył jej wyrazy pani, ale żadnej nie odebrał odpowiedzi; staruszka popatrzyła mu w oczy, kiwnęła głową i zamknęła drzwi.
Mieczysław był w domu — ale o tem nikomu mówić nie kazał. Piastunka przyniosła poselstwo. — Nie iść? dowód obawy i gniewu. Jedno i drugie miało niedogodności. — Mieczysław zamyślił się głęboko, nareszcie przebrał się w swe skromne akademickie suknie i poszedł.