Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/444

Ta strona została skorygowana.

nieco przyszłością, ale wierzyła w brata, i wolała prawie, że on własnej pracy winien ją będzie. Serafina już ją przerażała niekiedy — w końcu zraziła się do niej — nie mówiła źle o niej, nie skarżyła się, milczała.
Niewola Ludwiki doszła do tego stopnia, że się i Mieczysławowi uczuć dała. Już raz z dr. Variusem przemówili się oto zlekka, nie pomogło to wszakże, i przystęp bratu był tak utrudniony, jak innym gościom. Ile razy wreszcie wpuszczono go, twarz ospowata stawała na straży rozmowy.
Wszystko to razem wzięte dało do myślenia Mieczysławowi, który stanowczo ofiarę wyrobienia sobie korzystnej posady odrzucił, i powiedział Variusowi że w mieście pozostanie.
Uczyniło to na nim widoczne wrażenie nieprzyjemne.
— Cóż tu będziesz robił? spytał — o katedrze w uniwersytecie niema co marzyć — jest wielu silnie popieranych kandydatów — na praktykę też, przy tylu znakomitościach, rachować trudno. Cóż ty tu będziesz robił?
— Będę siedział i czekał, a czekając uczył się. — Rok kliniki nigdy mi zaszkodzić nie może.
— Ale z czego będziesz żył? odezwał się dr. Varius, boć znam cię nadto, bym myślał żebyś na pomoc (którąby ci zresztą chętnie ofiarowano), rachował.
— To moja rzecz — rzekł Mieczysław, nawykłem do bardzo skromnego życia, potrzebuję niewiele, mam trochę niepotrzebnych rupieci, nie rozpaczam, o małej praktyce — jakoś to będzie.
— A! te wasze wieczne jakoś to będzie! rozśmiał się dr. Varius — ale od czego młodość, jeśli jej