Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/458

Ta strona została skorygowana.

wem, zdradzającem ucieczkę nieprzygotowaną — znaczyło jakiś wypadek.
— Co się tobie stało? o mój miły Boże! zawołała Orchowska — Lusiu moja? co z tobą jest?
Ludwika, nie mogąc jeszcze odpowiedzieć, padła na najbliższą kanapkę, powoli odzyskując przytomność i siły. Micio stał przy niej, trzymając jej rękę i wpatrując się w twarz drgającą wzruszeniem i oczy obłąkane.
— Ludwiko, rzekł — uspokój się, jesteś pod moją opieką, z nami — jesteś bezpieczną, powiedz jakeś się tu dostała? o tej porze...
— Ja sama nie wiem, rzekła głosem słabym, musiałam ujść z tego domu! nie mogłam wytrwać dłużej.
Płacząc, przerywanymi wyrazy Lusia dała tylko do zrozumienia bratu, że była zmuszoną męża i dom porzucić, obrażoną będąc niegodziwem postępowaniem.
— Za to mi odpowie! zawołał Mieczysław, lecz nie stało się nic złego, namęczyłaś się dosyć, raz się to skończyć musiało. Coś podobnego przewidzieć było można.
Nie rychło dopiero uspokoiwszy się, Ludwika opowiedziała całą historyą swoję i widowisko którego była świadkiem.
— Cóż miałam począć? dodała — cierpieć; patrzeć na to ochydne życie, i być poniżoną do roli służebnicy z której się naigrawano?
— Nie — stokroć nie! zawołał Mieczysław, lecz pozwól sobie powiedzieć, Lusiu, twoja własna wina w tem, żeś mogła zaślepić się i żądać wyjść dobrowolnie za tego człowieka.