Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/63

Ta strona została skorygowana.

się z siostrą rozmówić. Lusia położyła palec na ustach...
— Chodźmy do ogrodu — rzekła — będziemy na ten raz mieli wiele do mówienia.
Wzięli się więc pod ręce i wyszli razem. Szli długo milczący, minęli klomby obok pałacu, a gdy się oddalili całkiem w dzikszą ustroń parku, Lusia zwróciła się nagle z twarzą spłakaną ku bratu i zawołała wzruszona.
— Miciu! na miłość bożą — jeśli to podobna — ratuj mnie!
Mieczysław zbladł, chwytając ją za rękę. — Co się stało, mów...
— Miciu kochany — poczęła, ocierając oczy, siostra — nigdy na nic nie skarżyłam się przed tobą. Po cóż narzekać próżno i serce zakrwawiać, jeśli poradzić niepodobna? Są wszakże położenia z których jakimkolwiek kosztem ratować się potrzeba... Posłuchaj mnie... przebacz... zrozumiej... ja tu dłużej zostać i żyć nie mogę.
— Jakto — ciocia — przerwał Micio.
— Ciocia jest sobie gderliwa, naturalnie szuka powodu aby mnie mustrować i burczyć na mnie. Usposobienie to rosło i rośnie, przyzwyczaiłam się do tego prawie, ale mój drogi, mój drogi... ja tu z innych powodów pozostać nie chcę, nie powinnam, nie mogę.
— Z jakichże? co to być może...
— Jedynak pieszczony jest nadto dla mnie łaskaw... domyśl że się, mój Miciu, reszty... Matka się tem niepokoi, niecierpliwi, a życie staje się nieznośnem. Muszę uciekać od niego, muszę cierpieć od ciotki... jest mi ciężko... jest mi źle — i nie chcę nawet