Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/77

Ta strona została skorygowana.

— Z lekcyj kilku.
Prezes ręką machnął.
— Lusia pracować chce także i musi.
— Wszystko to bardzo piękne, ale w praktyce — wtrącił prezes — będzie może bardzo trudnem.
— Nie przeczę, zawsze dla siostry jeszcze to lepsze, niż taka niewola dusząca przy cioci, która w najlepszych chęciach bywa czasem ciężką.
Nie śmiał wyznać, że i Martynian wpływał na to postanowienie; prezes się zadumał.
— Przecież — rzekł — po rodzicach wam coś, acz niewielkiego, zostać musiało?
— Nic a nic — odpowiedział Mieczysław. — Byliśmy dziećmi, nikt nie miał interesu dopilnować zbyt gorliwie naszej sprawy, dziedzic miał pretensyą z dzierżawy... nie zostało nam nic a nic...
— Przyjaciele ojca i rodziny — szepnął Burzym chętnieby przyszli w pomoc.
— Nic a nic! — przerwał chłopak — niech nas Bóg od tego uchowa, pomocby nas popsuła, trzeba się dźwigać o własnej sile... Ja się nie lękam...
— Ani ja — dorzucił stary — lecz gdyby się wam ułatwiło i oszczędziło zachodu o troski..
Mieczysław przerwał rozmowę, nadchodził bowiem Babiński, który zaczął park pokazywać. Z drugiej strony Adolfina z Lusią przyszły po Mieczysława, bo siostra chciała korzystać z każdej zręczności, ażeby być z bratem. Zabrały go z sobą do ogrodu, na co z dala zazdrośnie poglądał tylko Martynian, gdyż surowe matki spojrzenie oddalić mu się nie dozwoliło. Adolfina, przyjaciółka Lusi, była razem w skrytości serca prawie rozkochaną w Mieczysła-