Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/78

Ta strona została skorygowana.

wie, który się tego ani śmiał, ani mógł domyśleć. Cały zajęty nauką, przyszłością, życiem surowo pojętem, nie miał czasu i swobody, by na chwilę popłynął z marzeniami w niedostępne światy. Cenił on Adolfinę, był jej nieskończenie wdzięcznym za czułą przyjaźń do Lusi, ale zuchwałą myślą nie śmiałby był przekroczyć przestrzeni, jaka go od niej dzieliła.
Po raz pierwszy tego dnia spotkawszy uśmiech jej i wejrzenie słodyczy pełne, uczuł się poruszonym i zaniepokojonym. Wydała mu się tak jakoś podobną do anioła, że się dziwił że skrzydeł nie ma. Z taką powagą spokojną, z taką łagodnością świętą, niezmąconą niczem, szła Adolfina trzymając rękę Lusi... tak były śliczne obie z kontrastem swych twarzy i harmonią ich wyrazu. Adolfina miała to w sobie, co jej pewną wyższość nad Lusią dawało, iż umiała być wesołą i żartobliwą. Czasem nawet Lusia nazywała ją złośliwą, choć w żartach tych nie było najmniejszej żółci.
— Jakżeś nas znalazł, panie Mieczysławie — zaczęła Adolfina — czyśmy postarzały?
— Czy to wyzwanie do komplimentu?
— A nie! nie! to niezręczność! szło mi o to, byś pan siostrze oddał co jej należy. Nieprawda że godną jest stanąć w pierwszym planie w obrazie Gnida lub Caraccia?
— Ale koniecznie trzymając panią za rękę — dodał Micio.
— Dziękuję, zasłużyłam na tę grzeczność mojem niezdarnem pytaniem, zemściłeś się pan tym komunałem, dosyć. Co do pana, chybabyś w jakiej ilu-