Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/89

Ta strona została skorygowana.

żny symptom, jaki dostrzegam w moim ulubionym wychowańcu.
— Zmiłuj się, panie Paczoski — prosto mów i wyraźnie, przestraszasz mnie.
— Niech jw. pani oddali trwogę — to co mara zwierzyć macierzyńskiemu jej sercu, nie powinno ani zadziwić, ani przestraszać, jest bowiem wynikłością zwykłą natury ludzkiej.
— Ale cóż to jest? co to jest?
— A! pani! p. Martynian nieco tylko przedwcześnie uległ prawu natury i... i... zakochał się gwałtownie.
Babińska machnęła ręką.
— Ale to głupstwo, ja o tem wiem — rzekła, dziecko z niego.
— Jw. pani jak widzę lekceważy sobie to uczucie, które właśnie w wieku p. Martyniana bywa najgwałtowniejszem. Pan Martynian nietylko że się kocha, ale straszliwie szaleje. Na samą wieść iż przedmiot jego miłości ma się oddalić, oświadczył w rozpaczy, iż tego nie przeżyje, że gotów jest popełnić szaleństwo.
— A gdzie się ten przedmiot ma oddalić? spytała Babińska.
— Słyszał p. Martynian iż wyjeżdża z bratem.
— Najprzód to brednia, bo bez mojego pozwolenia jej zabrać nie może — spokojnie rzekła Babińska, powtóre niema jej dokąd zabrać; potrzecie, powiem panu poufnie, że gdyby ją sobie zabrał, wielkiby mi spadł ciężar z ramion.
— Ale p. Martynian! pani dobrodziejka sobie nie wyobraża, to w istocie jest groźne.