prawnie nie mam panu nic do zarzucenia, ale że mu tego ani nie zapomnę póki życia, ani daruję — na to się klnę słowem szlacheckiem.
— Będzie to niesprawiedliwe — rzekł Żymiński.
— Nazywaj to sobie jak chcesz! Jam tu osiadły od wieku, jam tutejszy, waćpan obcy, nie proszony, nie dziękowany, włazisz nam tu w obywatelstwo i wypychasz, odbierasz od gęby chleba kawał. Zobaczymy jak tu będzie — zobaczymy. My się tu trzymamy za ręce. Niewygodnie będzie asindziejowi, — ale jak sobie kto pościele, tak się wyśpi.
Rozmowa dłuższa z rozjątrzonym Górnickim była niepodobna, pan Żymiński odszedł nic nie mówiąc.
Symforyana znano jako niepospolitego szaławiłę — nie bardzo zważano na to co plótł, pani Pstrokońska go nie lubiła i rzadko tu bywał — inni obywatele po przyjęciu go w Borkach, okazali się życzliwymi. — To właśnie gniew i chęć pomszczenia się w panu Górnickim podżegnęło.
Nie nazywał go inaczej jak przybłędą, cyganem, awanturnikiem, ale poprzeć tego twierdzenia gołosłownego niczem nie mógł. Zwiększało to złość jeszcze. Na razie nie miał czasu śledzić i dochodzić, kto był ten Żymiński i jaką ma przyszłość, przyrzekł sobie wszakże, iż choćby go to najwięcej kosztować miało — dojdzie do kłębka i przybłędę wyświeci.
Znano go z zaciętości i uporu niezwyciężonego, lecz Żymiński, choć może o tem słyszał, jakoś zdawał się lekcewżayć i nie troszczył się o wroga.
Na sercu leżało panu Górnickiemu, że w Borkach tak dobrze przyjęto obcego, bo się o tem zaraz przez Sochaczewskiego wieść na okół rozniosła — po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.