Weszła pani Wychlińska z Leokadyą, bo obie będąc w przyległym pokoju całą rozmowę słyszały, a choć ich sprawa ta obcego człowieka nie mogła wiele obchodzić, znać z powodu, że dotknięto pani Pstrokońskiej, bardzo były pomięszane.
Wychlińska ręce łamała — Leokadya miała łzy w oczach...
Widząc to pani Benigna starała się uspokoić obie uściskiem serdecznym.
— Jest to szaławiła — odezwała się, znany całemu sąsiedztwu, który się wykrzyczy i — koniec na tem...
— Już to, pani a dobrodziejko moja — wtrącił Sochaczewski — pomimo powagi jej zdania, pozwoliłbym sobie zaprzeczyć, żeby tego Górnickiego lekceważyć można. Nie wygodny to człek, gdy się na kogo uweźmie.
— A! mój Boże — przerwała Wychlińska — po cóż mu było tę koniecznie sobie wybierać dzierżawę i takiego na wstępie robić nieprzyjaciela...
— Zapewne o niczem nawet nie wiedział — ale dajmy temu pokój, zakończyła pani Benigna, nie ma o czem mówić.
Na twarzach Wychlińskiej a nawet Leokadyi obawa o panią Benignę była tak widoczna, że je długo uspokajać musiała.
Górnicki zrobiwszy tu taką awanturę, próbował sąsiedztwo poburzyć opowiadaniem jej, przeciwko pani Pstrokońskiej, to mu się jednak tak nie wiodło, że jeszcze się okrutniej zburzył i do wściekłości został doprowadzony. W każdej okolicy nie zbywa na tej klasie nieszczęśliwej ludzi niepowodzeniem skwa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.