Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

żeby im zwycięzko sama jego postać i znalezienie się zaprzeczyło.
Górnicki tem zajadlej plótł i odgrażał się.
Już po owej bytności w Borkach pana Symforyana, przyjechał raz wieczorem Żymiński, dowiedziawszy się od Sochaczewskiego z którym w miasteczku się spotkał, że pani Benigna tak gorąco się zań ujęła — z podziękowaniem za jej dobroć.
Zastał ją samą z panią Wychlińską i nie wahał się na wstępie powiedzieć, z czem przybył.
— Pozwoli mi pani złożyć jej najszczersze z głębi serca dzięki za niezasłużoną łaskę, rzekł na wstępie. Miałem to nieszczęście, że mimowolnie zrobiłem sobie nieprzyjaciela. — Pani, nie znając mię prawie, raczyłaś się ująć za mnie. Jakąż jej winienem wdzięczność. Chciej pani wierzyć, że zasłużyć na dobrą opinią będzie mojem najgorętszem pragnieniem. Nie winienem nic... w sumieniu czuję się czystym.
Pani Pstrokońska rękę mu podała z uśmiechem.
— Nie masz pan za co dziękować — odpowiedziała — postąpiłam jak mi serce i sumienie dyktowało. To człowiek nawet zły nie jest — ale namiętny, a namiętność prowadzi często daleko.
— Nie dałem najmniejszego powodu do rozdrażnienia jej — mówił Żymiński — owszem, chciałem podając pierwszy dłoń nieszczęśliwy ten spór ułagodzić, ale mi się nie udało. Mam więc przed sobą nie wyzywaną walkę, która dla nowego człowieka, obcego w okolicy, wcale pożądaną nie jest. Z bronią potwarcy naturalnie wystąpią przeciwko mnie... racz mnie pani osłaniać.