Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

w taki folwarczek kapitały, które mu się nigdy nie wrócą.
Tak to się ciągnęło dalej.
Pan Daniel nie szukał znajomości, lecz dzikim nie był, we wielu razach okazał się uczynnym, a do kogokolwiek wypadkiem się zbliżył, uprzejmym był i grzeczny. Stosunków nie szukał, to prawda, ale od nich nie stronił.
Ciekawość, jak oto ten sam wspomniany p. Roch pod pozorem najęcia sianożęci, których Orygowce miały do zbytku i dawniej je najmowały, pojechał do p. Daniela, a opowiadał, iż przyjął go bardzo uczciwie — nakarmił i napoił i konie do stajni wziąść kazał, chociaż sianożęci nie najął, oświadczywszy, że robotnika przynajmie a sam je pokosi, bo siano na gruncie powinno być skonsumowane, aby majątek nie niszczał. W domu, jak mówił p. Roch od komina do komina... powtarzając go wszędzie, przyjmowany z wielką ciekawością, bo ten Tremmer był dla wszystkich zagadką.
Przecież wszystko na świecie spowszednieje, w końcu, oswojono się z p. Danielem, a do zamilczenia o nim, przyczyniło się to szczególniej, że mu się nadzwyczaj wiodło. Wszyscy ci, którzy prorokowali klęski i ruinę, woleli teraz nie wiedzieć o nim i nie mówić, niż przyznać się, że się grubo omylili. — Wymyślano różne dziwaczne rzeczy na przybysza... śmiano po trosze i na tem się skończyło.
Powoli nawet porobiły się znajomości. Z Orygowcami graniczyły Murawce pana prezesa Boromińskiego; — na przestrzeni pół mili schodziły się z sobą