mowska, mająca sąd już wytrawniejszy, czyniła uwagę, iż zupełnie wyglądali jak para dobrych, dawnych znajomych...
Po tych to odwiedzinach Wychlińska poszła wieczorem do siostry na gawędkę...
— Powiedz mi moja droga, cicho szepnęła gospodyni — czy ty to uważasz... ale nie mogłaś nie wiedzieć przecie... mnie się zdaje, że Leokadya szczególnym sposobem spodobała sobie mojego faworyta... Jak myślisz? Cały wieczór prawie chodzili z sobą.
Ciocia spojrzała tylko na siostrę, jakby chcąc ją wybadać, czy tego za złe komu nie miała — gościowi, lub siostrzenicy, ale twarz pani Benigny uśmiechała się....
— Uważałam to — rzekła po chwili — lecz znając Leokadyą, powiem ci, że to nic nie dowodzi, i że się obawiać nie ma czego.
— Ale ja bynajmniej się nie lękam, tylko cieszę.
— Leokadya, kończyła Wychlińska — nie ma wcale pretensyi do podobania się, ani myśli o tem, ażeby ktoś z tem się do niej zbliżał. To człowiek nie nazbyt młody, poważny — nie zapali mu się głowa tak łatwo...
— Moja droga, przysiadając się bliżej do Wychlińskiej, rzekła siostra po cichu, sądzę, że ty się całkiem inaczej na to zapatrujesz niż ja... Leokadya ma lat trzydzieści, cierpiała wiele, gdyby się trafił przyzwoity człowiek, któryby się jej podobał.
— Nawet taki pan dzierżawca? zapytała Wychlińska.
— A co mi to znaczy? żywo przerwała Benigna, my fortuny nie potrzebujemy tylko człowieka...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.