Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

te dwa majątki. Były stare spory o worywanie się w grunta, o cypel lasu, o używalności i t. p.
Stary pan Boromiński był człek wielkiej powagi i statysta szanowany powszechnie, — surowego obyczaju, skąpy, rzędny, pracowity, a przy tem laudator temporis acti, nowych ludzi i rzeczy nie lubił. Nie podobało mu się zrazu sąsiedztwo przybysza, że zaświata, nieznanego w powiecie, kto wie, jakiego tam szlachcica, protestanta... przybłędy.
Strasznie na to narzekał, że się na Orygowce między obywatelami kupiec nie znalazł. — Po czasie zaczął mówić, iż samby był kupił, gdyby mu byli Lubomirscy w porę kapitał oddali. — Wśród tych głośnych oświadczeń przeciwko p. Danielowi jednego dnia, gdy się jak najmniej spodziewano, zajechał przed dwór w Murawcu nowy sąsiad. Zrazu była nawet kwestya, czy go przyjąć; stary Boromiński czmychał, prychał, w ostatku wyszedł do niego.
Wyobrażał go sobie wcale inaczej. Znalazł młodego jeszcze, bardzo przyzwoicie i poważnie wyglądającego człowieka, który pomimo dosyć z razu kwaskowatego przyjęcia umiał się znaleźć: z uszanowaniem począł rozmowę, jasno przedstawił potrzebę załatwienia wszelkich kwestyi granicznych, ofiarował się z gotowością ze swej strony poświęcenia nawet temu pewnych pretensyi i — w parę godzin prezesa zupełnie sobie zjednać potrafił. Stało się to tak jakoś nieznacznie, stary się rozruszał, rozgadał, poczuł doń sympatyą, zaprosił nawet na obiad i niemal do wieczora zatrzymał.
Do obiadu wyszła panna Leokadya Boromińska, córka jedyna prezesa, z ciotką swoją panią Wychliń-