Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja myślę, że on się z żadnego nie pisze, — mruczał Symforyan — to samozwaniec — fizys izraelska...
— Musi być tedy przystojny, bo stara arystokracya izraelska ma powszechnie rysy piękne... śmiał się Żymiński — dawny ród! daj go katu! — parę tysięcy lat rodowodu z górą — tem się żadna nasza pańska familia nie pochlubi.
Okiem pełnem gniewu spojrzał nań Górnicki.
— A no! ja widzę — zawołał, że wy wszyscy Żymińscy ilu was jest podobniście do tamtego, — bo i waćpan ze Złotego Żymina obracasz w żarty sprawę szlachecką. — Przecież o Żymińskich coś wiedzieć musisz...
— Nawet bardzo wiele! mówił szydersko, powoli nazad na poduszki się kładnąc i ziewając Żymiński — ale któż odgadnie, jaki to tam mój imiennik panu dobrodziejowi miał nieszczęście się narazić!
— Żadnej więc wskazówki? zawołał wstając z krzesła Górnicki z wielką butą.
— Niestety! kiedy nawet imienia waćpan nie wiesz, a z rysopisu nie mogę być mądry.
Górnicki się skłonił lekko i podążył do drzwi, w tej chwili jakby się rozmyśliwszy, leżący zawołał.
— Wiesz pan co? dwa słowa jeszcze? Coś mi się widzi, że ten... ten Żymiński — (uśmiechnął się) musi mi być bodaj stryjecznym. Wiem jednego takiego desperata, któremu właśnie dzierżawy było potrzeba. Mogę więc panu jednę tylko dać wskazówkę i radę — nie zaczepiaj go. — To licho złe i twarde do zgryzienia. — Wierzaj mi pan...
Miłość własna jenealogisty została podrażnioną.