Stary czmychnął.
— Hm! — rzekł — szczególna... ja jestem Korybut Daszkiewicz... jakże to będzie — waćpan się chyba nazwiesz Kroibut Daszkiewicz.[1]
Co na to poradzić innego — dodał Mól....
Górnickiemu nie zbierało się na śmiech, ramionami ruszył.
— Mnie tu anegdotki nie potrzebne, — ale wiadomość.
— Com miał, tem panu służę — rzekł mól skromnie — kwerenda taka kosztuje.
I skromnie ją wylikwidował, Górnicki zapłacił nadąsany.
— No, dobre i to — rzekł — że już jedno wiem, iż szlachty więcej nie ma nad tego jednego.
— Za to mogę ręczyć.
Koniec końców nie wielka to była pociecha. Górnicki kwaśny wyszedł z kancelaryi.
Dalej nie wiedział dobrze już czego szukać, był jak na rozstajach — tylko traf jakiś, szczęśliwy mógł mu chyba być pomocnym, a złym ludziom niekiedy jakaś fatalność na przekorę poczciwych dopomaga...
Z bratankiem swoim ułanem chodzili i spędzali wieczory wesołe... ale to do niczego nie wiodło. Górnicki klął.
— Wracaj bo do domu — mówił mu ułan — co ty możesz zrobić; nie mając się za co zaczepić? Rzecz daremna! Prędzej w miejscu się coś dośledzi...
- ↑ Historyczne.