milczę, ale powoli nazbierałem dowodów i tego pewny jestem, że p. Danielowi potrzeba było ze świata zniknąć i tak niezgrabnie sobie to ułożył... Oszukał wszystkich — tylko mnie nie. Uważaj pan tylko. Po niejakim czasie panna Leokadya... niby się zanudziła za ciotką panią Pstrokońską w Sandomierskiem, że się do niej wybrała...
— Hę! porwał się Górnicki z krzykiem, a Żymiński cioteczny brat tego nieboszczyka Daniela — hę? tak? I Żymiński śmieje się i łże... a toć go masz tego twego zabitego — to jawna rzecz, to mój szelma Żymiński, który sobie od brata nazwiska pożyczył, i w takich łaskach jest u pani Pstrokońskiej... a do panny Leokadyi znać dojeżdża...
Z kolei Małejko się pochwycił z siedzenia. — Cyt! na miłość Boga! cyt! cicho... jak wygląda?
Górnicki szybko począł opisywać swego nieprzyjaciela... Małejki twarz promieniała, klaskał w ręce. — To go mamy!
— A więc oszust, samozwaniec... wtorował Górnicki... Słuchaj waćpan, ani chwili nie traćmy, to nie ulega najmniejszej wątpliwości... siadaj waćpan ze mną jutro czy dziś na bryczkę i jedźmy wprost.. Złapiesz go waćpan i będziesz miał, a mnie zemstę zgotujesz słodką. Ani chybi, że on ztąd myślał pannę wykraść... niech że się łajdakowi nie uda.
Ale pomotana sprawa!
Małejko przenikliwością swoją tryumfujący chodził po izbie rzucając się i rozmyślając...
— Ani chybi, tak jest!
— A mnie to Opatrzność waćpana zesłała — krzy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.