czał Górnicki. — W kajdany tego jegomości — boć to przecie kryminał — oszustwo, nieczysta sprawa...
Oba spiskowcy uściskawszy się jeszcze razy kilka i zapiwszy sprawę wódką, na dzień następujący wyjazd naznaczyli.
Jakkolwiek się to dziwnem wydawać może, tłumaczenie wypadku przez pana Platona Małejkę, przyznać należy — było trafne. Nieszczęśliwa miłość naprowadziła na nieszczęśliwą ową myśl udanego mordu, któryby czujność pana prezesa mógł uśpić. Pan Daniel z ciocią Wychlińską obrachowali, że pod opieką pani Pstrokońskiej jakoś się małżeństwo w ten, lub inny sposób skojarzy, a prezes później spełniony fakt przebaczy i da błogosławieństwo.
Nie dosyć jednak jeszcze, starając się aby ludzie dworscy posądzonymi być nie mogli — dobrze wykonał swój plan pan Daniel. Oko biegłego ajenta, jakim był niezaprzeczenie Małejko, pochwytało rozpierzchłe rysy fałszywe, dobadało się pod całą tą tragi-komedyą niezręcznie splatanej sztuki. Małejce nieszło o wyrządzenie przykrości Danielowi, do którego osobistej niechęci nie miał, nie szło o żaden zysk i korzyść, chodziło mu o pokazanie własnego sprytu i biegłości. — Im bardziej asesor i Zdenowicz wyśmiewał jego „świdrowania“, tem Małejko zacinał się mocniej, żeby dowieść, iż bystrzej a dalej i głębiej widzi, niż ci co z niego szydzili. Roznamiętnił się w końcu do tej sprawy i postanowił prawdy dośledzić, choćby z największą czasu ofiarą. Do Warszawy sprowadziła go ta okoliczność, iż w czasie pobytu na wsi pana Żymińskiego, pochwytał słówka jego, śmiechy i w sposobie postępowania podejrzane, a nie logiczne różne
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.