Tego pochodzenia p. Daniel nie ukrywał ani się z niem taił... Rozeszło się to po sąsiedztwie i przezywali go to kowalem, to lakiernikiem, to stelmachem, ale mu to na zdrowiu nie szkodziło.
Stary Boromiński, choć czmychał na Daniela, lubił go... przyjmował, sam jeździł do Orygowiec i miał widoczną słabość do człowieka.
To mu się tylko w nim nie podobało, że jakoś nadto blizko ku pannie Leokadyi się podsuwał, a ciocia Wychlińska, co miałaby przeszkadzać i odstręczać, zdawała się zbliżenie ułatwiać.
Panna Leokadya miała już naówczas lat dwadzieścia sześć, bo przebierając między pretendentami doszła do tego wieku. Nikt się jej podobać nie umiał. Ojciec zaś narzucać gwałtem nikogo nie chciał, zapowiedział tylko, że sobie veto zastrzega, że nie zmusi iść, ale za tego, kogo on sankcyonować nie będzie — nie dopuści.
Starał się pan Roch, starał młody Trzeciak, dwóch Hornowskich, jeden Załęski, — zresztą trudno to wyliczyć, wszyscy dostali odkosze. Ojciec czmychał, jak to miał we zwyczaju.
— Asińdzka, mawiał, chcesz jakiegoś kawalera z romansu... a takiego nie znajdziesz. Między tymi odprawionemi są tacy, z którychby rozumna kobieta mogła wcale znośnego zrobić męża... A no — jak sobie chcesz... nie zmuszam! tylko respice finem, żeby starą panną nie zostać.
Gdy się tu pan Daniel wnęcił — jak mówił pan Roch — wszyscy dawni konkurenci zaczęli pilnie wglądać, co też to z tego będzie. Każdy z nich czuł się z góry obrażonym samą myślą, żeby ktoś taki nad
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.