kwiaty były śliczne, oranżeryjka nawet, inspekta ogromne, a z zapuszczonego sadu i szpalerowego ogrodu zrobił pan Daniel cacko. Boromiński jeździł tam na melony, które bardzo lubił, bo takich nigdzie znaleźć nie było można.
W tem jednem miał p. Daniel fantazyą pańską, bo zresztą żył nadzwyczaj skromnie. Cztery konie i bryczka najtyczanka, jeden służący warszawski, Franciszek, chłopak wyrostek przy kredensie, Jurek, klucznica, wdowa już nie młoda, pani Słońska, składali cały dwór. Ekonoma miał z Poznańskiego, niejakiego Brauna.
Życie upływało cicho, przy pracy, gość był rzadki, on też, wyjąwszy do Murawca mało wyjeżdżał... W dzień około gospodarstwa, wieczorem nad książką się zabawiał. Z prezesem Boromińskim był najlepiej, tak, że zastrzegłszy się tylko z góry, aby o pannie Leokadyi nie ważył się myśleć, zresztą lubił go stary i wabił. A choć p. Daniel w bardzo dobrych był stosunkach i z panną i z ciotką, nie uderzało nic takiego, coby się miłostek jakichś dawało domyślać.
Prezes nie raz westchnął: — Żeby nie ten grzech pierworodny!! a z tego, co raz powiedział, nie ustępował nigdy... Wolno było panu Danielowi z panną pogadać, pośmiać się, książki jej posyłać, grzeczność jaką małą wyświadczyć — na tem koniec. Stosunek był przyjacielski, sąsiedzki — nic więcej.
Że Murawiec wioska była, co się zowie, a i bez kapitału nie był Boromiński, oprócz tego, który miał u Lubomirskich, że w Sandomirskiem jeszcze bezdzie-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.