kazano niewód wziąść i wszyscy puścili się ogrodem prowadzeni przez Pawła, opatrując jeszcze na ziemi widne ślady przejścia, do furtki. Za nią ogrodnik pokazał połamane trzciny. Staw z brzegu grzęzki był ale nie głęboki, weszli więc ludzie rozpatrując się, po kolana w wodę i głębiej, drudzy przyciągnęli czółna, wiosłami macano pod wodą. Opatrzono wszędzie najstaranniej wybrzeże i — nie znaleziono nic. Wycieczka ta w czasie której asesor u brzegu fajkę palił, trwała więcej godzinę i była nadaremną. Powrócono do dworu, rozmyślając. Pani Słońska przygotowała herbatę, znalazł się rum, zasiedli do dalszego protokółu nieco pokrzepieni. Małejko mimo spełzłych na niczem pierwszych kroków, nie tracił nadziei lepszego powodzenia.
Kolej przyszła na pana Franciszka Wierzejskiego. który wszedł ponury i zamyślony. Był to człowiek lat dobrze czterdziestu, zbudowany silnie, z bokobrodami i wąsem rudawym, z kolczykiem w uchu, niby wyglądający na dawnego wojskowego. Twarz miał wyrazu surowego i niemiłą, a w domu z powodu milczenia i wiecznie złego humoru nie bardzo go lubiono. P. Daniel tylko przywiązany był doń wielce i miał w nim ufność nieograniczoną.
Franciszek Wierzejski krótkiemi słowy, bardzo kwaśno i jakby zbywając się śledztwa, a niewiele go sobie ważąc, odpowiadał na pytania.
Nie podobał się i asesorowi i Małejce. Zeznał, iż był rodem z Warszawy, że służył w wojsku za Księstwa, że Tremmerów znał dawno i u pana Daniela od dziesięciu lat w usługach zostawał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.