że też coś umiemy... i że potrafim dojść wątku, choćby najmocniej zaplątanego... Toż choć popróbujmy.
— A cóż z próby! dodał asesor, tylko wstyd...
Małejko pióro zaczął gryść i po pokoju się przechadzać... popatrzał w papiery, podumał, chrząknął... i kazał zawołać ekonama.
Po chwili wszedł Braun, który czekając na rozkazy, siedział na ławce w ganku, chmurny, smutny i zniechęcony.
— Proszę pana, odezwał się pisarz... daleko ztąd do karczmy?
— Karczmy u nas teraz we wsi nie ma, rzekł Braun, pan starą zwalić kazał a nowej budować się nie śpieszył, pono dla tego, że ludzi tu zastaliśmy rozpojonych. A że się bez szynku nie obejdzie, arendarz, który młyn trzyma i ma zjazd na gościńcu za groblą, obsługiwał i wioskę...
— Cóż to za człowiek arendarz? zapytał Małejko.
— Fajwel dosyć porządny i zamożny człek — rzekł ekonom. Nie mogę nań nic powiedzieć. Już to najlepszy dowód, że pan go cierpiał. On spekuluje na młynach, na mące, na zbożu, a karczma dla niego mniejsza rzecz... Fajwla tu wszyscy znają.
— Ano, Fajwla to i ja znam! odezwał się asesor, nawet nosi się nie po żydowsku i nie wygląda na żyda...
— I ja go sobie przypominam! wiem! wiem, dorzucił Małejko. Czyby go nie można wezwać!
— Dla czegoż nie! natychmiast — odparł ekonom...
Zwracał się w progu właśnie, gdy zdziwiony postrzegłszy za sobą stojącego Fajwla, dodał szybko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.