Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale otóż on sam tu.
Ustąpił mu trochę z drogi i Fajwel wszedł zwolna.
Człowiek był lat czterdziestu kilku, zdrów, krzepki, przystojny, czysty typ wschodni wyszlachetniony wiekami, oko bystre, czoło wysokie, twarz spokojna.
Ubrany w surdut czarny, buty długie, kamizelkę i chustkę, z pewną elegancyą trzymał kapelusz w ręku. Na głowie tylko maleńka aksamitna krymka zdradzała izraelitę. Wchodząc z powagą się skłonił.
— Słyszę, rzekł, że panowie życzyli sobie widzieć mnie, a ja właśnie tu sam przyszedłem, mając może co powiedzieć...
Obejrzał się. Braun stojąc w progu nie wiedział jakoś, czy zostać, bo był ciekawy, czy iść nim Małejko mu każe się oddalić... Oczyma spytał pisarza, który mu dał znak, żeby odszedł. Drzwi się zamknęły, Fajwel został przy progu. Westchnął mając rozpocząć mówić i potarł ręką po czole.
— Wielkie nieszczęście — odezwał się cicho. W naszym kraju od wieków o niczem podobnem słychać nie było.
Co to jest! kto to może zrozumieć... Ja od wczoraj chodzę jak przybity... Westchnął znowu.. i mówił dalej.
— Ja zwykle wieczorem listy piszę i rachunki... siedzę w izbie od ogrodu... W szynku moja krewna czasem do późna dla chłopów musi zostać, bo się zbierają wieczorem i przy kieliszku i do drugich kurów donudzą. Przy stajni jest Jasiek, który u mnie my-