— Mordko mówi, że we młynie było ludzi kilku: ci wszyscy spali, a mełło się zboże księże z Murawca i czekali na kolej. — On nie spał, bo koło zasieka chodził... Przezedrzwi widział, że szła bryczka trzy czy cztery konie w poręcz, myślał że kto do dworu i dziwił się że tak późno. Ludzi siedzących po nocy nie mógł dopatrzyć. Słyszał jak na grobli długo turkotało, a potem zwolna stanęło.
Jeszcze mu i to zdało się szczególnem, że dłużej na gościńcu już turkotu nie słychać było. Aż w godzinę może znowu turkoce wolno i jedzie niby nazad ta sama. Mordko już zaglądać nie miał czasu, bo właśnie zboże zasypywali. Powiada, że jechało cicho i noga za nogą aż poza karczmę... a potem nagle zahuczało — i tyle. Człowiek to uważny nie mógł sobie wymiarkować — czy kto do dworu jeździł, czy pode dwór, bo tak jakby niedaleko niego stał...
W czasie tego opowiadania Zdenowicz niezmiernie zaciekawiony fajce dał zagasnąć, pisarz chwycił się do protokółu.
— Tst! tst! zawołał — otóż i promyczek światełka. Żadnego szczegółu więcej panie Fajwel?
— Jeśli panowie życzą sobie, można by Josiela i Mordka sprowadzić, — ale ja z nich ciągnąc dobrze, więcej nic wypośrodkować nie mogłem.
— A no! tymczasem już i to dobre! wołał uradowany Małejko namyślając się. — Jak się Waćpanu zdaje z opowiadania Mordka, — nie wymiarkował on — gdzie mniej więcej ta bryczka zatrzymać się mogła?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.