— O ile ja miarkuję — rzekł arendarz — nie gdzieindziej, tylko nie dojeżdżając do dworu, nie daleko od pańskich stajen.
Zdenowicz wstał z krzesełka.
— Czekajcie — rzekł idąc do drzwi i wołając — panie Braun! panie Braun!
Ekonom się przystawił.
— Kto w stajni dworskiej nocuje? zapytał.
— Niczypor, pański woźnica.
— Jest on tu?
— Poślemy po niego.
— Bardzo dobrze — potwierdził pisarz — bardzo dobrze — widzi pan po nici do kłębka. Ot tak to ja lubię.
Fajwel został w pokoju wzdychając i chodząc od okna do okna.
— A co to za pan był! — rzekł z cicha — co to za człowiek! Nie ma kto by go nie żałował.
W kwadrans może zjawił się ekonom wiodąc z sobą słusznego, młodego chłopa, który miał niezmiernie wystraszoną minę, miął czapkę w ręku i wodził oczyma kłaniając się, widocznie przelękły, tak że nie wiedział, co i jak stanąć zrobić, z sobą.
Gdy pisarz się zbliżył do niego, pobladł jeszcze bardziej. Małejko mierzył go oczyma badającemi.
— Słuchaj no, odezwał się, zbierz dobrze pamięć i mów prawdę, bo na to, co powiesz, będziesz musiał przysięgać... Tu nie żarty! Jak na spowiedzi trzeba wyznać wszystko!
Niczypor drzał widocznie i kłaniał się co chwila drapiąc się w głowę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.